Recenzja filmu

Z drugiej strony (2005)
Sarah Watt
William McInnes
Justine Clarke

Tragedia łagodzi obyczaje

Niebezpieczeństwo patosu jest tu umiejętnie pacyfikowane subtelnym humorem, który zaprawia wszystko delikatną ironią, a nawet odrobiną groteski.
Kłopotliwy film. Dlaczego akurat teraz trafia do polskiej dystrybucji kameralny, australijski dramat sprzed trzech lat? Może zresztą wszystko jedno, bo filmowa Australia zdaje się jednym z tych miejsc na kuli ziemskiej, które bardziej niż wszystkie inne jest nigdzie i pośrodku niczego. Miasto, w którym żyją bohaterowie "Z drugiej strony", wydaje się składać wyłącznie z przedmieść, na których ludzie budzą się rano, by znaleźć na trawniku świeżą, codzienną gazetę. Wszyscy tą samą - "Southern mail". Nick pracuje w niej jako fotoreporter, ale kiedy go poznajemy, jest przede wszystkim mężczyzną, u którego zdiagnozowano raka. Andy - dziennikarz z tej samej redakcji - nie ma czasu na życie rodzinne, bo zbyt mocno pochłania go doskonalenie teorii rozpatrującej nieszczęśliwe wypadki jako podświadome samobójstwa. Meryl, chałturząca artystka, też wszędzie widzi śmierć - bez przerwy wizualizuje sobie potworne katastrofy, podstępnie wyłaniające się z sennej rzeczywistości. Jest też mężczyzna, którego na jej oczach przejechał pociąg. Nie jest dane mu wypowiedzieć tu choć jednego słowa, ale to właśnie on połączy pozostałych dziwną nicią i sprawi, że zaczną coś dla siebie znaczyć. Ta śmierć pomoże też dostrzec innym, że mimo wszystkich niedogodności ciągle jednak żyją. Dzieło Watt to kolejna filmowa "mozaika", w której splatają się losy ludzi nie całkiem szczęśliwych i niezupełnie się rozumiejących, połączonych na chwilę przez tragiczne zdarzenie. Brzmi znajomo? Zgadza się. To jeden z tych filmów, w których ludzie mijają się, mają problemy, a na końcu pada deszcz. Żeby chociaż deszcz żab. Gdzie by tam - zwykły deszcz, z wody. Ten schemat fabularny pełen jest pułapek i nie wszystkie udało się scenarzystce i reżyserce szczęśliwie ominąć. Bohaterowie obijają się tu o siebie z taką częstotliwością, jakby zamieszkiwali jedno podwórko i często zarysowani są dość ogólnikowo. Można powiedzieć, że są reprezentacją zaniepokojonych egzystencjalnie, życiowych rozbitków. Niby czują się znużeni, zobojętniali i znieczuleni hurtowym okrucieństwem świata. Niby czują się zarażeni śmiercią. Naprawdę jednak rozpaczliwie chcą żyć i nie mogą pozbyć się nadziei na odrobinę banalnego szczęścia we dwoje. Ciągle przecież piękne są ulewne deszcze i pełnie księżyca. To jednak nie postaci, ale wysilona kulminacja (z obowiązkowym promykiem nadziei w tle) rozczarowuje najbardziej. I ta meteorologiczna metafora - czy już na zawsze lekiem na całe zło pozostaną płaczące niebiosa? Mimo wszystko "Z drugiej strony" posiada wyrazisty rys, który nadaje filmowi charakteru i godnego polecenia klimatu. Cała ta krzątanina i plątanina pogubionych stworzonek nie jest sztucznie pompowana do rozmiarów "ludzkiej tragedii". Sprawy toczą się tu swoim rytmem i nawet egzystencjalny niepokój, zamiast szarpać się w okrutnych spazmach, zdaje się wygrzewać zmęczone kości na słońcu. Niebezpieczeństwo patosu jest umiejętnie pacyfikowane subtelnym humorem, który zwłaszcza w świetnych animowanych wstawkach zaprawia wszystko delikatną ironią, a nawet odrobiną groteski. W tak sympatycznych okolicznościach można się posmucić choćby i wyeksploatowanym scenariuszem.
1 10
Moja ocena:
5
Rocznik '82. Urodzony w Grudziądzu. Nie odnalazł się jako elektronik, zagubił jako filmoznawca (poznański UAM). Jako wolny strzelec współpracuje lub współpracował z różnymi redakcjami, z czego... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones